Nasze kochane „Włókno”

04-12-2020

Wspomnienie, którego autorem jest Pan Eugeniusz Łysek otrzymało nagrodę Grand Prix w konkursie "Moja Politechnika".

Dziś takiego Wydziału PŁ już nie ma. Zatem, jaki był ten Wydział Włókienniczy, do którego stale wracamy we wspomnieniach, a w nim nasz rocznik 1962-1968?

Studia trwały pięć i pół roku. Pierwsze pół stanowiły praktyki robotnicze odbywane w łódzkich zakładach. Rok liczył 240 studentów, w tym 5 Bułgarów. Zajęcia trwały od poniedziałku do soboty, po 30-40 godzin tygodniowo.

W czwartek było wojsko o specjalności artyleria przeciwlotnicza. Trudna specjalność, ale bywało też zabawnie. Wykładowca, obrazując lot pocisku narysował na tablicy odpowiednią parabolę. Wtedy jeden z żartownisiów z powagą spytał: „Czy kładąc armatę na boku można strzelać zza węgła?”. Pułkownik zaniemówił.

Na Wydziale były dwie specjalności: technologia mechaniczna włókna i chemiczna obróbka włókna. Wbrew potocznej opinii studia nie były łatwe. Wynikało to m.in. z bardzo rozbudowanego zakresu i tematyki studiów. Matematykę studiowaliśmy przez 5 semestrów - najdłużej na Politechnice Łódzkiej. Ostatni semestr to statystyka i rachunek prawdopodobieństwa, co było utrapieniem dla wielu z nas.

Skąd tak duża liczba studentów na roku?

Po prostu przemysł czekał na wykwalifikowane kadry, bo wkrótce miał nastąpić jego gwałtowny rozwój i modernizacja. Po zakończeniu studiów grupa ponad 20 z nas pozostała na PŁ, podejmując pracę w wielu katedrach Wydziału. Ich kariery naukowe różnie się układały. Na wyróżnienie zasługują dwie osoby: Grażyna Szefer-Janowska i wywodzący się z naszego rocznika Andrzej Błędzki, którzy uzyskali tytuły profesorskie w zakresie nauk technicznych. Zdecydowana większość absolwentów podjęła pracę w przemyśle i jego zapleczu naukowo-badawczym.

Po studiach wciąż utrzymujemy kontakty. Ostatnia listopadowa (w 2019 r.) uroczystość wręczenia złotych dyplomów stała się okazją do wspomnień i nostalgicznych westchnień. Niekończącym się tematem byli nasi nauczyciele, a wśród nich głównie profesorowie: Włodzimierz Krysicki, Jan Szmelter i Janusz Szosland.

... ...

Prof. Włodzimierz Krysicki dr h.c. PŁ - już samo nazwisko przyprawiało nas o dreszcze

Jego wykłady wymagały pełnej uwagi i koncentracji. W każdej chwili można było być wyrwanym do odpowiedzi. Pewnego razu, wywołany student, zupełnie niezorientowany w temacie wykładu, zaniemówił. Następny też. Wtedy Profesor podszedł do okna, szeroko je otworzył i krzyknął: „Złodzieje, złodzieje, kradną mój czas”, który dla Profesora był bezcenny.

Wykłady były jasne i zrozumiałe, pozwalające przyswoić najtrudniejsze zawiłości matematyki. Egzaminy u Profesora zdawali zarówno studenci najlepsi, jak i mający problemy z tą tematyką. Majowe wyjazdy Profesora na wykłady do paryskiej Sorbony były chwilowym odprężeniem.

Podczas naszego ostatniego spotkania na obchodach 35-lecia rozpoczęcia studiów Profesor opowiedział nam anegdotkę. Podróżował statkiem po Morzu Śródziemnym. Pech chciał, że podczas postoju w Tripolisie wybucha rewolucja płk. Kadafiego. Statek został zatrzymany na dłuższy postój. Rewolucja rewolucją, a za parę dni Profesor miał obronę doktoratu jednego ze swoich asystentów. Interweniował więc u komendanta portu, któremu wręczył swoją książkę popularno-naukową Jak liczono dawniej, jak liczymy dziś. W niej podkreślał wkład świata arabskiego w powstanie pierwszych liczydeł. Gdy wpisał dedykację komendantowi, ten odwiózł Go na lotnisko. Profesor zdążył pogratulować doktorantowi.

Prof. Jan Szmelter – kierował Katedrą Mechaniki Technicznej

Mieliśmy tu zajęcia z zakresu mechaniki i wytrzymałości materiałów. Z uznaniem wspominamy proces dydaktyczny. Świetne wykłady utrwalane były na ćwiczeniach, a przyswojenie materiału sprawdzały cotygodniowe kartkówki. Profesor był jednym z prekursorów programowania maszyn liczących. W czasie naszych studiów katedra Profesora otrzymała komputer Odra–ZAM2beta. Była to duża maszyna. Zajmowała prawie pół piętra Wydziału, a w czasie pracy wydawała donośne odgłosy. Ciekawostką było to, że pracownikom katedry udało się opracować programy, dzięki którym odgłosy układały się w hymn państwowy, bądź Prząśniczkę. Zwiedzając „Odrę”, musieliśmy nosić odzież ochronną i maseczki, aby nie psuć mikroklimatu wokół maszyny.

Prof. Janusz Szosland – był to naukowiec czujący włókiennictwo

Katedra Tkactwa, którą kierował, współpracowała ściśle z przemysłem włókienniczym. Profesor z sukcesem zabiegał o nadanie odpowiedniej rangi pracom naukowym z tego zakresu. Mawiał: „Lot na Księżyc jest niczym w porównaniu z lotem czółenka w przesmyku dwuosnowowym”.

Pani Lucynka Sajdak z dziekanatu

Z sentymentem wspominamy panią Lucynkę Sajdak, pracownicę dziekanatu. Charakteryzuje ją taka sytuacja. W pierwszych dniach studiów idziemy grupką kolegów na zajęcia z akademika zwanego „akwarium”, który mieścił się przy ulicy Wróblewskiego. Zatrzymuje nas sympatyczna blondynka. ,,Dzień dobry panie Mrzygłód (kolega z Andrychowa) - mówi - proszę wpaść do dziekanatu i uzupełnić personalia”. Jurek zdębiał. Skąd ona mnie zna?! Otóż pani Lucynka już na podstawie zdjęć w dokumentach znała nas z imienia i nazwiska. Miała fenomenalną pamięć wzrokową, a ponadto była dla nas sympatyczna i życzliwa.

Nasz rok zapisał się w historii PŁ

Dzięki wszechstronnej aktywności koleżanek i kolegów nasz rok zapisał się też w historii PŁ. Studio radiowe „Żak” powstało i funkcjonowało dzięki kolegom Dyziowi Tokarskiemu i Jurkowi Pomorskiemu. Studencki teatrzyk „Forum” tworzyła Tereska Babiarz–Peszek. Tak, to żona aktora Jana Peszka i mama piosenkarki Marysi Peszek i aktora Błażeja. Jej i Eli Sęczek dziełem był klub „Kleks” utworzony na „Lumumbowie”, gdzie mieściły się żeńskie akademiki PŁ. Klubem „Futurysta” kierował w pewnym okresie Franek Ochodek. Studencki Klub Turystyczny PŁ „Płazik” powstał dzięki inicjatywie Staszka Kowalczyka. Warto dodać, że klub ten działa do dzisiaj.

Mieliśmy też sukcesy na polu naukowym. Jurek Szczeciński i Gienek Łysek stali na podium konkursu na najlepszego studenta PŁ.

Wykazywaliśmy też aktywność poza uczelnią. Olek Sieluń był dwukrotnym mistrzem Łodzi w rzucie dyskiem, Ola Malinowska i Marian Witczak byli członkami narodowej kadry szermierczej, Hanka Cywińska grała w kosza w ŁKS-ie.

Liczne przyjaźnie i sympatie z czasów studenckich utrwalamy organizując comiesięczne spotkania. A jeszcze studenckie małżeństwa! W ramach naszego roku zawiązało się ich dwanaście. Dużo, prawda? We wszystkich jubileuszowych uroczystościach Uczelni uczestniczymy zawsze dużą grupą. Ostatnio w listopadzie złote dyplomy odebrało ponad 60 osób, czym zadziwiliśmy władze Wydziału.

Dziś takiego Wydziału już nie ma…

Na marginesie obchodów 75-lecia nasuwa się pytanie, dlaczego tradycyjnego Wydziału Włókienniczego już nie ma. Niby dlatego, że nie ma przemysłu włókienniczego, a zatem nie ma też zapotrzebowania na kadry inżynieryjno-techniczne. Jest to półprawda. Warto o tym pamiętać, że ten przemysł istnieje, zatrudniając ok. 400 tysięcy pracowników. Oczywiście już w innych strukturach i charakterze.